Kwiecień plecień, bo przeplata… – takimi słowami można określić nie tylko aktualne zjawiska pogodowe, ale też to, co dzieje się w tym miesiącu w związku z naszym projektem budowy kampera. Gdy już motywacja i kreatywność rozbłyśnie jak promienie wiosennego słońca to zaraz przysypuje ją lodowate jak śnieg zwątpienie. I tak, pozostajemy przy przysłowiowym przeplataniu, jak to w kwietniu.
Pracy co niemiara a samo się nie zrobi.
Siadam.
Kompletnie nic mi się nie chce, więc nic nie robię. Ale równocześnie wiercę się co chwilę, po raz kolejny piszę listę rzeczy do zrobienia i wzdycham głośno, bo czuję wyrzuty sumienia. Wyrzuty, że czas leci, a ja nic nie robię.
Bo przecież powinnam zapierdzielać. Jak koń, jak wół, jak dziki osioł. Jak wszyscy dookoła.
Nie mogę.
Odpiszę na maile, coś tam przejrzę. Miałam robić jeszcze milion innych rzeczy ale nie mogę się zebrać. Najchętniej zawinęłabym się w miękki koc i poczytała albo obejrzała ulubiony serial.
Tyle, że tego też nie mogę, bo za każdym razem mam wyrzuty sumienia. Nalewam sobie lampkę wina, żeby je wyciszyć i wreszcie odetchnąć, odciąć się. To też nie pomaga, bo upijając cierpkie wino z kieliszka, ciągle myślę o tym, że powinnam teraz coś robić. Bo przecież WSZYSCY robią, nie?
Wchodzę na internet i widzę setki postów opublikowanych przez znajomych blogerów, którzy nie lenią się tak, jak ja. Widzę panie domu, którym chce się upiec ciasto, albo nawet chleb na zakwasie, kiedy ja po prostu idę do lodówki, kroję arbuza i to jedyne, na co mnie stać w dzisiejszym dniu. Jak komuś chce się piec piętrowe ciasto? Skąd ci ludzie mają energię?
Mi się nic nie chce. Ale równocześnie nie pozwalam sobie na wyluzowanie, więc ani nie odpoczywam, ani nie pracuję.
Czasami trzeba odpocząć, żeby piła się naostrzyła. Przetniesz tym więcej, niż taką stępioną od ciągłej roboty.
Czasami trzeba odpocząć, żeby piła się naostrzyła. Przetniesz tym więcej, niż taką stępioną od ciągłej roboty.
Nie zrozumcie mnie źle. Większość czasu robię bardzo dużo i sprawia mi to przyjemność – dlatego to robię. Lubię być zajęta i to akurat nie jest mój problem.
Mój problem pojawia się wtedy, kiedy każda komórka mojego ciała nie chce, a ja w głowie myślę, że muszę. Bo przecież świat się zawali – jak tak można nic nie robić? Przecież wszyscy harują. Zapierdzielają. Nieustannie.
Jedyną rzeczą, którą musisz zrobić w życiu to umrzeć. Resztę możesz lub powinieneś.
Jedyną rzeczą, którą musisz zrobić w życiu to umrzeć. Resztę możesz lub powinieneś.
W pewnym momencie daliśmy sobie to wmówić, że musimy ciągle zapierdzielać. Że dzień bez działania to dzień stracony. Zmarnowany. Jak to tak, niczego nie załatwić? Niczego nie odhaczyć? Zapierdzielaj, mała. Przecież wszyscy ciągle zapierdzielają. Jak nie w pracy, to w domu. Szorują mopem, pieką, robią biznesy, pracują, biorą nadgodziny, robią kursy. Już nikt nie ogląda seriali, bo to przecież strata czasu.
Kiedyś mówiło się o wyścigu szczurów jako pozbawionej sensu, bezwartościowej i niekończącej się pogoni za pieniędzmi i sukcesem, teraz sprawa ucichła. Teraz wszyscy pracują nad sobą, swoim ciałem, umysłem, robią to i tamto…rozwijają się bezustannie…
W dobie wiecznego motywowania się,” kołczów”, cytatów i kolorowych fotek z inspirującymi napisami, powiedzenie: dzisiaj mi się nie chce w cholerę – jest jak strzelenie sobie w stopę.
Tyle, że są takie dni, że się nie chce. I wtedy wiesz co? Wcale nie powinieneś zapierdzielać. Powinieneś się wyłączyć i robić to, na co twoje ciało ma ochotę. Bez wyrzutów sumienia.
I tego próbuję się nauczyć. Tylko jeszcze mi nie do końca wychodzi.
A Wy potraficie wyluzować? Macie na to jakieś magiczne sposoby?